Czujemy ją w okolicach splotu słonecznego i serca jako specyficzne mrowienie, ciepło. Jest jak szarpnięcie, które zabiera w podróż, w działanie. Zawsze wiąże się z przekraczaniem jakiejś strefy komfortu. Gdy tchórzymy, zapadamy się w znany schemat, który chociaż męczy, to nie wywołuje lęku. Gdy decydujemy się pójść za ”szarpnięciem” odwagi, zwykle jest niewygodnie. Ale tylko na początku, (bo za chwilę przychodzi satysfakcja, że jednak podjęło się próbę) i w mniejszym stopniu niż przypuszczaliśmy, że będzie. Odwaga nie polega na tym, by działać bez lęku, lecz pomimo niego.

Mam doświadczenie, że odwagę lepiej trenować w codziennych małych sprawach niż raz na jakiś czas spektakularnie. Jakie działania sprzyjają pielęgnowaniu odwagi?

  1. Mówienie prawdy. Jest trudne, bo wymaga ogromnej troski o drugą osobę, wyczucia czyjejś wrażliwości. Jednak tak naprawdę, wymyślanie nawet drobnych kłamstw to manipulowanie ludźmi. Odwaga wiąże się z tym, aby „na scenie” relacji i „za kulisami” relacji być tą samą osobą, autentyczną.
  2. Pozwalanie sobie i innym na popełnianie błędów. Brzmi to banalnie, ale dla wielu jest wyzwaniem, ponieważ porażka lubi boleć. To bardzo nieprzyjemne, albo nieraz nawet trudne do zniesienia. A my żyjemy w świecie, w którym komfort wyznacza drogę życia. Tymczasem, akceptacja błędu, możliwości pomyłki, podjęcia złej decyzji nadaje życiu lekkości. Można  lubić i siebie i drugą osobę pomimo błędów, pomyłek i porażek. Niedoskonałość nie wyklucza miłości ani poczucia własnej wartości.
  3. Bycie zaangażowanym. To swoista recepta na lęk. Im bardziej jesteśmy w coś, albo w „kogoś” zaangażowani, im bardziej nam zależy, tym większa jest przyjemność z bycia w danej aktywności lub relacji. Jednak do tego potrzebne jest odsłonięcie się, zdjęcie zbroi mechanizmów obronnych, masek. Tylko zaangażowanie prawdziwej/prawdziwego siebie w całej pełni wrażliwości daje frajdę, choć oznacza wysiłek. Bycie z pełnym sercem bywa wyczerpujące.  Tu bym jeszcze dodała wytrwałość. Gdy jesteśmy zaangażowani w coś, co jest zgodne z naszymi wartościami, jest łatwiej o dłuższy proces. Mamy naturalną motywację do codziennej, cierpliwej i wytrwałej pracy nad danym celem.
  4. Wzięcie ( i czucie) odpowiedzialności za to co się mówi, myśli, robi. Doświadczyłam niedawno sytuacji, że bliska mi osoba robiła rzeczy, których nie akceptuję i była przekonana, że ma rację. Mnóstwo czytałam na ten temat i znalazłam wiele lepszych rozwiązań niż stosuje ta osoba. Miałam nawet w głowie dokładny plan jak powinna postąpić, żeby było lepiej. Ciągle jednak odbijałam się od ściany i myślałam: „no tak. Gdyby to ode mnie zależało, to od razu zadziałałabym tak i tak. Ale co ja mogę?” Długo mi zajęło zrozumienie  jaki mam wpływ na zachowanie tej osoby. Okazało się, że mam bardzo duży. Moim zadaniem było postawić granice, a nie „wychowywać”. Postawiłam sobie jako cel znalezienie odpowiedzi na pytanie co zrobię z tym, czego doświadczam w kontakcie z tym człowiekiem? W moim przypadku nie wystarczyło raz powiedzieć, czego sobie nie życzę. Okazało się, że mam całą górę rzeczy, których sobie nie życzę w relacji z tą osobą. Poczułam spokój dopiero, gdy postanowiłam, że biorę odpowiedzialność za wszystkie konsekwencje tego, czego chcę, że drążę, domagam się, nie zgadzam do momentu, kiedy wszystko jest omówione i jasne.  To było jak zdrapywanie wielu warstw farby ze ściany. Wcześniej odpuszczałam mniej więcej przy trzeciej warstwie, tym razem szlifowałam do cegły. Oczyściło to relację w sposób niewiarygodny. Poczułam swoją moc i prawdę naszej relacji. Początek tego „remontu” leżał we wzięciu przeze mnie odpowiedzialności, gdy czułam, że nic nie daje mi marudzenie, że jest mi źle, że ktoś, że ciągle, że znowu. Teraz wiem, że w tej, ale też w innych sytuacjach to ja mam zawalczyć, ja mam podjąć wyzwanie, żeby rozmawiać by było tak, jak chcę, żeby było. 
  5. Dochodzimy do punktu konfrontacji. Z samym sobą i z innymi. Przeczytałam ostatnio zdanie, że unikanie feedbacku w imię „żeby mu/jej nie było przykro” jest w gruncie rzeczy naszym tchórzostwem. Konfrontacja wymaga odwagi. Odwagi by stanąć przed drugą osobą w pełnej krasie swoich oczekiwań, a niejednokrotnie te oczekiwania są kwintesencją  tego kim naprawdę jesteśmy. „Tak. Taka jestem, tego chcę. Potrzebuję, żeby to zrobić tak a tak. Nie zaakceptuję żadnych negocjacji w tej sprawie.” Bo negocjacje oznaczają próbę wciskania korka do wybuchającego szampana. Kosztuje to ogrom energii. Jest tak, ponieważ  oznacza to powstrzymywanie swojej prawdziwej mocy, swojej życiowej siły, natury.

Odwaga wymaga uważności i bycia „tu i teraz”. Nie wystarczy, że  zdecydujemy raz o czymś, ale co chwilę potrzebujemy sprawdzać, czy to, w czym uczestniczymy jest nadal „nasze”. Czy mimo decyzji „jestem odważna” nie wpadłam właśnie w pułapkę starego schematu.  Czy mówię prawdę, zrobię coś, co obiecałam choć nie mam energii,  czy dotrzymam słowa danego sobie, czy dam feedback, czy zawalę, bo się schowam…

Co daje odważne życie? Najkrócej: daje smak. Sprawia, że czujemy. Nie zawsze to, co miłe. Bywa, że jest to zawstydzenie, nieraz rozczarowanie, nieraz upokorzenie, albo porażka, bo podjęliśmy odważnie złą decyzję. Z drugiej strony jednak daje przyjemność posiadania środka ciężkości w sobie a nie na zewnątrz, przyjemność mocniejszego stania na własnych nogach, pewności, poczucia, że sami decydujemy  o swoim życiu, że mamy głos. Mocny głos. Poza tym odwaga przynosi frajdę oddychania pełną piersią (pomimo różnych trudności i problemów), rozluźnienie ciała, uwalnia twórcze myślenie, kreatywne działanie. Energia twórcza zaczyna płynąć, nie utyka nigdzie, ani brzuchu, ani w gardle, ani w sercu.

Odwaga przynosi bogactwo i intensywność przeżyć. Odwaga by mieć otwarte serce daje poczucie komfortu, że w każdej sytuacji będziemy wiedzieli jak zareagować:  zgodnie z sobą. Serce podpowiada najlepsze reakcje. Nie trzeba „wymyślać” żadnych ripost ani intelektualnych komentarzy. Autentyczność jest szybka jak błyskawica, ponieważ myśl rodzi się z uczucia, na które sobie pozwalamy.  

A, czemu nie? – Karolina Ślifirska